This is just the beginning;)
Nasza podróż z Polski na Bohol trwała 46 godzin. Długa i
wyczerpująca przeprawa przez te wszystkie lotniska i promy ciągnęła się
koszmarnie… Ale na miejscu czekała na nas jedna z 7107 wysp tego kraju, kryjąca
wiele atrakcji, które będziemy powoli odkrywać i eksplorować najciekawsze z
nich. Dlaczego powoli? Bo mamy aż 10 miesięcy na zagłębienie się w filipińską
kulturę i przeżycie niesamowitej przygody;)
Jeśli chodzi o pogodę – tak, jest tu cholernie gorąco…;)
niezależnie od pory dnia czy nocy. Oczywiście zaczynamy się już POWOLI
przystosowywać do tutejszych temperatur ale nadal jest ciężko, ocierając pot z
czoła (i nie tylko!) masz chęć brać prysznic 10 razy dziennie. Na Filipinach
rozróżniamy dwie pory roku: pora sucha, podczas której jest gorąco i wilgotno
oraz pora deszczowa, podczas której jest gorąco i ulewnie.
Miejsce naszego zamieszkania mieści się w budynku Tarsier Foundation
we wiosce Corella w płd-zach części wyspy Bohol. Jest to spory i co ważne
murowany(!) dom. Jak na warunki filipińskie – istny luksus na wiosce;) Otóż
pozwolę sobie opisać dokładniej tutejsze warunki życia codziennego i pewnie
niektórych myślących, że tylko leżymy tu na plaży popijając drinki, wyprowadzić
z błędu;p
Pokoje są kilku osobowe i znajdują się w miejscu
przyjmowania turystów, którzy przychodzą aby podziwiać Tarsiery w ich
naturalnym środowisku. Sanktuarium umiejscowione jest tuż za głównym budynkiem.
O prywatności nawet nie ma mowy;p Śpię na kanadyjce (przypominają mi się obozy
harcerskie za młodu) zmontowanej przez lokalnych Filipińczyków. „Okna” w pokojach są otwarte 24h na dobę aby tworzyć naturalną „klimatyzację” i miły
przewiew. Tym samym wszystkie stworzenia z sąsiadującej za ścianą dżungli
wpadają z wizytą;p
Nasze gekony pokojowe mają już nawet imiona, ale zmieniają
się często i już mamy problemy z ich rozróżnieniem. Różnią się nieco od
gekonów, z którymi miałam możliwość dzielić przestrzeń pod prysznicem w
Australii, bo te miały raptem 5-10cm dł, natomiast tutejsze są już w miarę dorodne
20-25cm;) Świadomie ich nie wyganiamy, raz że są śliczne i nieszkodliwe, a dwa,
że zjadają nam z pokoju insekty! Zbigniew – nasz ulubiony gekon, który na stałe
osiedlił się w naszym pokoju, jest bardzo aktywny w nocy. Gdy kładziemy się
spać specjalnie przez chwile jeszcze nie gasimy światła aby obserwować i
dopingować Zbigniewa jak poluje na duże owady na naszym suficie! Jest frajda,
prawdziwe national geographic na żywo, bez dostępu do TV;p
Mrówki, mrówki, mrówki wszędzie! Wszelkiej maści, duże, małe,
czarne, czerwone. Są dosłownie wszędzie, dlatego nie można zapomnieć o tym aby
pochować wszelkie jedzenie czy resztki z kuchni i pokoju! Jeśli chodzi o karaluszki
to w czasie ostatnich 14 dni widziałam ich tylko kilka. Więc bez paniki:)
Pająki? Tak są, mniejsze widujemy częściej, a większe wielkości dłoni jak na
razie TYLKO raz… oczywiście po spotkaniu olbrzyma biegałam z krzykiem
upuszczając z rąk talerze! W nocy słychać jak na poddaszu biegają szczury. Na
szczęście nie schodzą do nas na pokoje. Tuż po zachodzie słońca czyli ok.
godziny 18 słychać jak dżungla koncertuje! Hałas był niesamowity w
szczególności gdy przez kilka dni z rzędu zewsząd słyszeliśmy głośny rechot! Żaby
miały swoje gody i nie śmiały tego ukrywać. I w tym przypadku najlepiej było
nakryć głowę poduszką aby zasnąć;p
Komary! Błędem jest myślenie, że przez to, iż przebywamy w
sąsiedztwie dżungli to jesteśmy jedzeni żywcem przez komary;p Szczerze
powiedziawszy to częściej ugryzła mnie tu mrówka niż komar! Zdarzają się one
sporadycznie, w szczególności przy wschodzie i zachodzie słońca. Jeśli w ciągu
dnia zostaniesz ugryziony 1-2 razy to można czuć się „wyróżnionym”. I tak jak
tłumaczyli nam lokalni Filipińczycy – wychodzi na to, że wyspa Bohol jest
wyjątkowa! Tu praktycznie nie ma komarów, ani tym bardziej zagrożenia
malarią, tajfuny raczej nie docierają, a wulkan też nam niegroźny!
Kuchnia i jadalnia są poza głównym budynkiem i są w formie
typowej filipińskiej chaty zbudowanej z drewna i liści palmowych, zwanej tutaj
nipa hut. Jest to chata open-air, pomimo że ma dach z liści to najczęściej nie
ma jednej ze ścian ani okien aby był lepszy przewiew;) Tam w ramach
ekologicznych rozwiązań gotuje się na małym ognisku (zwanym tu siga), nad
którym zawisa garnek czy patelnia. W jadalni jest ogromny drewniany stół. Do
dyspozycji mamy baniaki z wodą pitną, nie jest to mineralka ale woda
destylowana, w temperaturze mniej więcej takiej jak powietrze. Nie mamy tutaj
lodówki! Więc jedzenie z miasta należy przywozić na nie więcej niż 1 – 1,5 dnia
i jeść szybciej zanim dopadną się do niego mrówki. Świetnym rozwiązaniem jest
tworzenie fosy, jedzenie kładzie się na środku miski wypełnionej wodą;)
Dostęp do prądu jest codziennie, ale żadnym zadziwiającym
zjawiskiem dla nikogo nie jest to, że czasem się po prostu urywa. Trzeba
przeczekać ten moment, czasem do następnego dnia.
Warunki sanitarne na początku wydawały nam się dosyć
kłopotliwe. Teraz zaczynamy się już przyzwyczajać, że tak po prostu tutaj się
żyje. Na Filipinach raczej nie używa się prysznica, oczywiście mowa tu o
wioskach i małych miastach, gdzie aktualnie mieszkamy (przykładowo turysta w
hotelu w Manili na pewno może uraczyć się prysznicem). W toalecie woda się nie
spuszcza, ale za to jest nisko nad ziemią mały kranik i pod nim wiadro, którym
się spłukuje w ubikacji. Tym samym używając wiadra można wziąć prysznic
polewając się mniejszym wiadereczkiem. Drugim rozwiązaniem wzięcia prysznica
jest zmontowany przez naszego Carlito prysznic open air;) Pierwszego dnia po
przyjeździe polewaliśmy się wodą (jakże przyjemnie schłodzoną) ze szlaufa
ogrodowego. W następnych dniach został zmontowany prawdziwie wygodny prysznic.
Czyli tenże szlauf umieszczony jest na prowizorycznym rusztowaniu z desek i
zakończony jest plastikową butelką z dziurkami! Prysznic umiejscowiony jest
między naszym głównym budynkiem, sanktuarium z Tarsjuszami, a dżunglą. Z dnia
na dzień czuję się coraz bliżej natury. Biorąc prysznic po zmroku pomagając sobie
małą latareczką oświetlam miejsce wokół prysznica, a z dżungli widać świecące
się ślepia.. W ciągu dnia raczej nie bierzemy prysznica na zewnątrz ponieważ
nie chcemy natknąć się na spacerujących tu turystów, którzy płacą za oglądanie
Tarsjuszy a nie nagich wolontariuszy;P