Pamilacan Island
Aby z Corelli na wyspie Bohol dotrzeć o świcie na 10-osobową łódkę płynącą na maleńką wyspę Pamilacan musieliśmy wstać ok 4 rano. Ale było warto! Przede wszystkim dlatego, iż o wschodzie słońca w drodze na Pamilacan mogliśmy podziwiać dużą grupę delfinów, bawiących się dookoła łodzi. Był to najmniejszy gatunek delfinów (Spinner Dolphin, delfin długoszczęki), mających zaledwie 1,3-2,4 m długości. Oprócz delfinów widzieliśmy latające ryby;) Po dwóch godzinach dotarliśmy na Pamilacan głodni ale szczęśliwi, tam czekało już na nas śniadanie przygotowane i podane na liściach bananowca. Oczywiście już na śniadanie nie zabrakło ryżu, z kolorowymi dodatkami. Całkiem ciekawym w smaku okazał się również ketchup bananowy. Przez cały dzień eksplorowaliśmy wyspę, wzdłuż wybrzeża oraz wgłąb. Plaże zachwycające białym piaskiem i krystalicznie czystą wodą oraz obfitujące w palmy, natomiast środek wyspy zdumiewająco suchy i biedny! Ludzie mieszkający w nipa hut a dookoła sucha trawa i dzieci wożące rowerami wodę ze studni. Wszelkie zapasy wody pitnej lub jedzenia (niedostępnego na wyspie) dowożone są codziennie łódkami przez mieszkańców.
Na Pamilacan nie ma natłoku turystów, tego dnia byliśmy jedyną 10 os grupą białych ludzi. Jest cicho spokojnie i można wypocząć na licznych hamakach w cieniu palm, a także nurkując;) Ludzie wiodą tu raczej spokojny byt, trudnią się dowożeniem nielicznych turystów łódkami, rybołówstwem i hodowlą zwierząt. Wszystko na relaksie… Spotkany najstarszy mieszkaniec wyspy miał 92 lata, a wyglądał na 55 max 60 haha widać jak życie w zgodzie z naturą i codzienne jedzenie ryżu ze świeżo złowioną przez siebie rybką korzystnie wpływa na człowieka;)
Lokalni wyspiarze z chęcią nawiązywali kontakt i robili sobie z nami zdjęcia. Oczywiście podziwiając naszą piękną białą skórę! Jeden z Filipińczyków bardzo blisko mi się przyglądał z profilu, po czym pochwalił mówiąc, że mam: „taki piękny dłuuugi nos!”. Oczywiście miał to być komplement! Mhmm do Pinokia mi jeszcze daleko, ale Filipińczycy mają typowe krótkie i lekko spłaszczone azjatyckie noski i nie mogą wyjść z podziwu na kształt nosów europejskich;)
Pyszny lunch składający się OCZYWIŚCIE z ryżu, grillowanej ryby, lokalnego kurczaka i gotowanych warzyw, popijaliśmy sokiem ze świeżo zerwanego z palmy kokosa. A na deser miąższ tegoż kokosa!;)
Żyć nie umierać! Siesta jest tutaj oczywiście bardzo popularna i po obfitym posiłku warto poleżeć i potrawić na hamaczku;) Nie ma się co zanadto wystawiać na działanie promieni słonecznych ponieważ pomimo nakładania na siebie kilku warstw kremu z filtrem 50 i tak można się spalić. Dla szybkiej ochłody najlepszy jest skok do krystalicznej wody, na pewno nie będziemy się nudzić wyławiając coraz to ciekawsze w kształcie i kolorze muszle!
Kamila