Zdobycie wulkanu Hibok-Hibok!
Otarcia, zwichnięcia, obicia,
zadrapania, siniaki, łzy w oczach, nogi, które odmawiają posłuszeństwa i myśl,
że nie dam rady… Tak w skrócie wspominam wspinaczkę na jeden z wulkanów
wyspy Camiguin jakim jest Hibok-Hibok. Nadal aktywny choć aktualnie
„śpi”, ostatnia erupcja w 1951 roku pochłonęła wiele ofiar.
Dźwiganie prowiantu oraz zapasów
5l wody i gatoradów było wyczerpujące, ale konieczne aby przetrwać cały dzień
hikingu do samego krateru wulkanu. Bez przewodnika ani rusz! W
niektórych miejscach była potrzeba wycinania maczetą wąskiej ścieżki,
likwidacja trujących / parzących roślin, czy uważne omijanie niebezpiecznych
kolczastych drzew. Nie wszystkim udało się dotrzeć do celu, jedna z koleżanek
miała nagłe osłabienie organizmu i we łzach w połowie drogi została sprowadzona
na dół przez przewodnika.
Wzdłuż całej drogi na szczyt
mogliśmy podziwiać zadziwiającą florę i faunę. Dżungla tak gęsta, wilgotna i
soczysta w swej zieleni, że robiła wrażenie miejsca nie z tej ziemi! Pomimo, cienia jaki nam
dawała, byliśmy cali mokrzy: od potu i wilgoci w powietrzu. Pot kapie nie
tylko z czoła, ale wydobywa się z każdego pora twej skóry. Jakim cudownym
uwieńczeniem na szczycie wulkanu była kąpiel w jeziorze w samym kraterze
Hibok-Hibok!!! Woda zimna i mętna, dawała chwilowe ukojenie zmęczonemu
organizmowi… Tylko chwilowe ponieważ czekała nas jeszcze przeprawa w dół, która
jak zgodnie stwierdziliśmy ciągnęła się niemiłosiernie. Zmęczenie dawało po
sobie poznać, nogi się plątały i ześlizgnięcia z głazów były częstym powodem
bólu kostek.
Moje słowa, a nawet zdjęcia nie
oddadzą całego uroku wyprawy. Był to wyczerpujący, ale piękny i niezapomniany
dzień pełen wrażeń!
Kamila