czwartek, 24 października 2013

Manila

Manila

W stolicy Filipin spędziłam kilka dni, tyle w zupełności starczy aby mieć dość miejskiej dżungli, w której populacja sięga 12 mln! Zostałam tam wysłana przez moją organizację ze względu na bezpieczeństwo po trzęsieniu na Bohol oraz na wcześniej zaplanowane już szkolenie.

Jeśli miałabym opisać Manilę w skrócie, to jako pierwsze padłyby słowa krytyki - miejska dżungla owiana smogiem z przytłaczającym ruchem ulicznym! Być może intensywność wszystkich negatywnych bodźców, które doznałam w tym molochu, jest związane z moim przyzwyczajeniem do życia w Corelli na Bohol, wśród dzikiej przyrody, pozwalając mojemu organizmowi na oddychanie pełną piersią! Niestety tutaj wychodząc na ulicę po prostu się dusisz. Ponadto, należy uważnie spacerować ze względu na niespodziewanie pojawiające się przeszkody. Bardzo łatwo głową zahaczyć o zwisające kable wysokiego napięcia lub też wpaść nogą (lub i całym sobą) do dziury chodnikowo – ulicznej ;p Nie ma żartów, zamiast cieszyć się rozmową ze współtowarzyszem wycieczki, lepiej patrzeć pod nogi!

Ruch uliczny jest niemożliwy! Wieczne korki, w szczególności podczas godzin porannego i wieczornego szczytu. Do metra ludzie wciskają się jak robaki, przylepiając się do szyb i drzwi, wypychając się nawzajem aby zlikwidować konkurencje. Hałas, który dobiega z ulicy męczy ucho 24 godziny na dobę!

Inna sprawa, jeśli chodzi o bezpieczeństwo twoje oraz twoich rzeczy. Lepiej mieć się na baczności! W szczególności w metrze, bo występuje tam niemiłosierny ścisk. Oczy i ręce pojawiających się tam złodziei chodzą jak szwajcarskie zegarki. Spora część moich znajomych, którzy mieszkają w Manili została już okradziona i u nikogo nie budzi to zdziwienia. Najgorsze doświadczenie oraz błąd popełniony przez nas, to jazda metrem w godzinach szczytu! Sodoma i gomora. Ludzie wpychają się nawzajem siłą do stojącego metra, pakując się jak śledzie do ciasnej puszki. A złodziej tylko się czai… Każdego pasażera czeka oczywiście długa kolejka po bilet, jeszcze dłuższa do bramki wejściowej czy wyjściowej oraz ochrona sprawdzająca plecak i torbę każdej z osób! W samym metrze idzie się udusić, a powrót z miasta do domu zajmuje ponad 2 godziny. I jak tu nie mieć dosyć?

Miałam również „przyjemność” odwiedzić najbiedniejszą dzielnicę Manili, gdzie ludzie mieszkają w poskładanych z kartonów lub kawałków drewna slumsach. Kiepski widok, w szczególności gdy widać sporą część społeczeństwa mieszkającą na ulicach.

I tak spacerowałam ulicami Manili, potykając się o śmieci różnego kalibru. A gdy unosiłam głowę do góry aby zaczerpnąć kolejny łyk najświeższego smogu widziałam … niebo. Jakie niebo? Szaro, buro i ponuro! I tak przez 95% roku!

No dobrze, koniec tego narzekania! Jeśli się postaram to znajdą się tam również miłe (nie tylko dla oka) miejsca. Trzeba przyznać, że Manila obfituje w olbrzymie centra handlowe, które są główną atrakcją każdego Filipińczyka oraz turysty. Aktualnie wszystkie wystrojone są już od góry do dołu w świąteczne dekoracje i z głośników wydobywają się najznamienitsze hity typu: ‘Ol aj łont for krismas is uuuuuuuu…’!

Jak dla mnie jedyne znośne miejsca w stolicy to kina, puby, bary, restauracje w Quezon City, Makati, a także Rizal Park, China Town oraz potężne centra handlowe, w których nawet można znaleźć lodowisko!

Kamila