Manila
W stolicy Filipin spędziłam kilka
dni, tyle w zupełności starczy aby mieć dość miejskiej dżungli, w której populacja
sięga 12 mln! Zostałam tam wysłana przez moją organizację ze względu na
bezpieczeństwo po trzęsieniu na Bohol oraz na wcześniej zaplanowane już
szkolenie.
Jeśli miałabym opisać Manilę w
skrócie, to jako pierwsze padłyby słowa krytyki - miejska dżungla owiana
smogiem z przytłaczającym ruchem ulicznym! Być może intensywność wszystkich
negatywnych bodźców, które doznałam w tym molochu, jest związane z moim
przyzwyczajeniem do życia w Corelli na Bohol, wśród dzikiej przyrody,
pozwalając mojemu organizmowi na oddychanie pełną piersią! Niestety tutaj wychodząc
na ulicę po prostu się dusisz. Ponadto, należy uważnie spacerować ze względu na
niespodziewanie pojawiające się przeszkody. Bardzo łatwo głową zahaczyć o zwisające
kable wysokiego napięcia lub też wpaść nogą (lub i całym sobą) do dziury
chodnikowo – ulicznej ;p Nie ma żartów, zamiast cieszyć się rozmową ze
współtowarzyszem wycieczki, lepiej patrzeć pod nogi!
Ruch uliczny jest niemożliwy!
Wieczne korki, w szczególności podczas godzin porannego i wieczornego szczytu.
Do metra ludzie wciskają się jak robaki, przylepiając się do szyb i drzwi,
wypychając się nawzajem aby zlikwidować konkurencje. Hałas, który
dobiega z ulicy męczy ucho 24 godziny na dobę!
Inna sprawa, jeśli chodzi o bezpieczeństwo
twoje oraz twoich rzeczy. Lepiej mieć się na baczności! W szczególności w
metrze, bo występuje tam niemiłosierny ścisk. Oczy i ręce pojawiających się
tam złodziei chodzą jak szwajcarskie zegarki. Spora część moich znajomych,
którzy mieszkają w Manili została już okradziona i u nikogo nie budzi to
zdziwienia. Najgorsze doświadczenie oraz błąd popełniony przez nas, to jazda
metrem w godzinach szczytu! Sodoma i gomora. Ludzie wpychają się nawzajem
siłą do stojącego metra, pakując się jak śledzie do ciasnej puszki. A
złodziej tylko się czai… Każdego pasażera czeka oczywiście długa kolejka po
bilet, jeszcze dłuższa do bramki wejściowej czy wyjściowej oraz ochrona
sprawdzająca plecak i torbę każdej z osób! W samym metrze idzie się udusić, a
powrót z miasta do domu zajmuje ponad 2 godziny. I jak tu nie mieć dosyć?
Miałam również „przyjemność”
odwiedzić najbiedniejszą dzielnicę Manili, gdzie ludzie mieszkają w poskładanych
z kartonów lub kawałków drewna slumsach. Kiepski widok, w szczególności gdy
widać sporą część społeczeństwa mieszkającą na ulicach.
I tak spacerowałam ulicami
Manili, potykając się o śmieci różnego kalibru. A gdy unosiłam głowę do
góry aby zaczerpnąć kolejny łyk najświeższego smogu widziałam … niebo. Jakie
niebo? Szaro, buro i ponuro! I tak przez 95% roku!
No dobrze, koniec tego
narzekania! Jeśli się postaram to znajdą się tam również miłe (nie tylko dla
oka) miejsca. Trzeba przyznać, że Manila obfituje w olbrzymie centra
handlowe, które są główną atrakcją każdego Filipińczyka oraz turysty.
Aktualnie wszystkie wystrojone są już od góry do dołu w świąteczne dekoracje i
z głośników wydobywają się najznamienitsze hity typu: ‘Ol aj łont for krismas
is uuuuuuuu…’!
Jak dla mnie jedyne znośne
miejsca w stolicy to kina, puby, bary, restauracje w Quezon City, Makati, a
także Rizal Park, China Town oraz potężne centra handlowe, w których nawet
można znaleźć lodowisko!