wtorek, 27 sierpnia 2013

Filipińskie przypadłości małe i duże CD.


Filipińskie przypadłości małe i duże CD.

Dopadło i mnie! Choroba filipińska…

A może Pan prezydent K również cierpiał, tylko nikt nie chciał wierzyć w prawdziwość tejże choroby?!?! ;P

Otóż oficjalnie stwierdzam, choroba jest groźna, zwala z nóg, czai się tuż za rogiem! Nie wiadomo skąd, od kogo złapana, przez kogo podana!

Objawy to wysoka gorączka oraz ból głowy tak intensywny, że rozsadza od środka. Oprócz tego ból w uszach, oczach, zębach i każdym milimetrze czaszki. Po trzech dniach umierania na domowym łóżku, z wysoką temperaturą, pozwoliłam zawieźć się do szpitala. Znajomi wsadzili mnie do taxówki. Zawitalismy do najlepszego prywatnego szpitala, więc i tym samym najdroższego w mieście (w Cagayan de Oro). Tam na emergency zajęto się oględzinami. Miałam bardzo niskie ciśnienie, kiepskie wyniki krwi, gorączkę, ból głowy oraz byłam odwodniona. Po podaniu kroplówki oraz leków zawieziono mnie do prywatnego pokoju;)

Po 3,5 miesiącach spędzonych w dżungli (na Bohol) oraz dzieleniu malutkiego pokoju z kilkoma wolontariuszami (na Mindanao) prywatny pokój z telewizorem, klimatyzacją, łazienką (z najprawdziwszym prysznicem!) wydaje się być znakomitym luksusem. Pokój na tyle przestronny, że w normalnych warunkach szpitalnych wrzuciliby tam z 8 łóżek!

W pokoju prywatnym jest łóżko dla pacjenta oraz łóżko dla gości (rodziny/znajomych), a także kanapa. W filipińskim rozumieniu, gość szpitalny to osoba, bądź też i całe rodziny, które przesiadują z pacjentem dzień i noc. Gdy leżysz sam w pokoju (chcąc odpocząć i zregenerować siły) jesteś zasypywany przez personel gradem pytań: a gdzie mąż?!?, czemu sama?!?, nikt dziś nie nocuje?!? Itp. Odpowiedzi spotykają się z ich widocznym niezrozumieniem.

Na obsługę szpitalną niby nie ma co narzekać ALE! W ciągu dnia i nocy przewija się ich niezliczona liczba! Jest inna pielęgniarka od mierzenia temperatury, inna od ciśnienia, zupełnie inna od zmiany kroplówki, kolejna od pobierania krwi, następna od podawania tabletek, inny personel od pytania się o samopoczucie, zupełnie inny od zamiatania podłogi, inny od mycia podłogi, kolejny od sprzątania łazienki, inny od zmiany śmieci, inny od podawania tacy z jedzeniem, a jeszcze zupełnie ktoś inny od zbierania tacy, trzy panie od codziennej zmiany pościeli, nie wspominając już o asystentkach i studentkach, które wychylają się zza ramienia lekarza.. Nie byłabym w stanie ich wszystkich zliczyć. Kręcą się jak w ulu. Nie zapominajmy, iż jesteśmy na Filipinach – tutaj nawet w supermarkecie jest więcej obsługi niż klientów.

Na jedzenie filipińskie nie mogłam już patrzeć. Poczynając od śniadania po kolacje – ryż! Litości… Po dwóch dniach personel zorientował się, że należy mi zmienić posiłki na bardziej europejskie! Moje zadowolenie sięgnęło zenitu, gdy znajomi z projektu dokarmiali mnie chlebkiem z nutellą. Proszę sobie wyobrazić, iż wszystko co smakuje jak czekolada to spory rarytas w tym kraju.

Do ostatniego momentu nie powiedziano mi co tak dokladnie mi dolegalo! Wirus / choroba filipinska.. Jak zwal tak zwal, ale leczono mnie z objawow denge!

Po 4,5 dniach wypisałam się ze szpitala na własne życzenie. Było miło ale ileż można! Nawet chomikowi w klatce może w końcu znudzić się ten kołowrotek. Nadopiekuńczość pań pielęgniarek też potrafi zirytować;p  A tak na poważnie to musiałam wracać na Bohol bo już wcześniej zakupiłam bilety lotnicze na wakacje. Więc pomimo nie do końca dobrego stanu zdrowia i wyjścia ze szpitala wczoraj na własną odpowiedzialność, jutro wylatuję…;) Miałam w planach przygotować się na spokojnie, mieć dłuższą przerwę pomiędzy Mindanao, a kolejnym wyjazdem.. ale wyszło jak zawsze! Na wariackich papierach.

It is more fun in the Philippines. Except when it is not!

Kamila