Filipińskie przypadłości małe i duże CD.
Dopadło i mnie!
Choroba filipińska…
A może Pan
prezydent K również cierpiał, tylko nikt nie chciał wierzyć w prawdziwość tejże
choroby?!?! ;P
Otóż oficjalnie
stwierdzam, choroba jest groźna, zwala z nóg, czai się tuż za rogiem! Nie
wiadomo skąd, od kogo złapana, przez kogo podana!
Objawy to wysoka
gorączka oraz ból głowy tak intensywny, że rozsadza od środka. Oprócz tego ból
w uszach, oczach, zębach i każdym milimetrze czaszki. Po trzech dniach
umierania na domowym łóżku, z wysoką temperaturą, pozwoliłam zawieźć się do
szpitala. Znajomi wsadzili mnie do taxówki. Zawitalismy do najlepszego
prywatnego szpitala, więc i tym samym najdroższego w mieście (w Cagayan de Oro).
Tam na emergency zajęto się oględzinami. Miałam bardzo niskie ciśnienie,
kiepskie wyniki krwi, gorączkę, ból głowy oraz byłam odwodniona. Po podaniu
kroplówki oraz leków zawieziono mnie do prywatnego pokoju;)
Po 3,5 miesiącach
spędzonych w dżungli (na Bohol) oraz dzieleniu malutkiego pokoju z kilkoma
wolontariuszami (na Mindanao) prywatny pokój z telewizorem, klimatyzacją,
łazienką (z najprawdziwszym prysznicem!) wydaje się być znakomitym luksusem.
Pokój na tyle przestronny, że w normalnych warunkach szpitalnych wrzuciliby tam
z 8 łóżek!
W pokoju prywatnym
jest łóżko dla pacjenta oraz łóżko dla gości (rodziny/znajomych), a także
kanapa. W filipińskim rozumieniu, gość szpitalny to osoba, bądź też i całe
rodziny, które przesiadują z pacjentem dzień i noc. Gdy leżysz sam w pokoju
(chcąc odpocząć i zregenerować siły) jesteś zasypywany przez personel gradem
pytań: a gdzie mąż?!?, czemu sama?!?, nikt dziś nie nocuje?!? Itp. Odpowiedzi
spotykają się z ich widocznym niezrozumieniem.
Na obsługę
szpitalną niby nie ma co narzekać ALE! W ciągu dnia i nocy przewija się ich
niezliczona liczba! Jest inna pielęgniarka od mierzenia temperatury, inna od
ciśnienia, zupełnie inna od zmiany kroplówki, kolejna od pobierania krwi,
następna od podawania tabletek, inny personel od pytania się o samopoczucie,
zupełnie inny od zamiatania podłogi, inny od mycia podłogi, kolejny od
sprzątania łazienki, inny od zmiany śmieci, inny od podawania tacy z jedzeniem,
a jeszcze zupełnie ktoś inny od zbierania tacy, trzy panie od codziennej zmiany
pościeli, nie wspominając już o asystentkach i studentkach, które wychylają się
zza ramienia lekarza.. Nie byłabym w stanie ich wszystkich zliczyć. Kręcą się
jak w ulu. Nie zapominajmy, iż jesteśmy na Filipinach – tutaj nawet w
supermarkecie jest więcej obsługi niż klientów.
Na jedzenie
filipińskie nie mogłam już patrzeć. Poczynając od śniadania po kolacje – ryż!
Litości… Po dwóch dniach personel zorientował się, że należy mi zmienić posiłki
na bardziej europejskie! Moje zadowolenie sięgnęło zenitu, gdy znajomi z
projektu dokarmiali mnie chlebkiem z nutellą. Proszę sobie wyobrazić, iż
wszystko co smakuje jak czekolada to spory rarytas w tym kraju.
Do ostatniego
momentu nie powiedziano mi co tak dokladnie mi dolegalo! Wirus / choroba
filipinska.. Jak zwal tak zwal, ale leczono mnie z objawow denge!
Po 4,5 dniach
wypisałam się ze szpitala na własne życzenie. Było miło ale ileż można! Nawet
chomikowi w klatce może w końcu znudzić się ten kołowrotek. Nadopiekuńczość pań
pielęgniarek też potrafi zirytować;p A
tak na poważnie to musiałam wracać na Bohol bo już wcześniej zakupiłam bilety
lotnicze na wakacje. Więc pomimo nie do końca dobrego stanu zdrowia i wyjścia
ze szpitala wczoraj na własną odpowiedzialność, jutro wylatuję…;) Miałam w
planach przygotować się na spokojnie, mieć dłuższą przerwę pomiędzy Mindanao, a
kolejnym wyjazdem.. ale wyszło jak zawsze! Na wariackich papierach.
It is more fun in the Philippines. Except when it
is not!
Kamila