Transport na Filipinach na początku zadziwia i
szokuje… po czym nastaje moment przyzwyczajenia i jazda bez kasku, z
noworodkiem trzymanym jedną ręką, z kogutem na ramieniu, z prosiakiem pod
pachą, na workach ryżu, na dachu czy w klatce na świnie nie budzi już większych
emocji.
Korki - nieunikniony element miejskich godzin
szczytu. I tu należy pamiętać o jednej najważniejszej zasadzie- pierwszeństwo
ma ten, który jest większy oraz bardziej uparty. W tym wypadku wygrywają kierowcy ciężarówek
oraz autobusów/ jeepneyów. Chyba, że akurat jedziesz motorem, masz szczęście
gdy uda ci się przecisnąć między innymi autami lub też kawałkiem pobocza i nie
spotkać się z innymi nadjeżdżającymi pod prąd.
Bezpieczeństwo na drodze?!? Zapomnij! Szaleńców drogowych tu nie brakuje. Należy
mieć oczy dookoła głowy. Na Filipinach jazda z popsutym reflektorem nie jest
niczym szczególnym, również chęć skrętu nie zawsze wyrażana jest sygnalizacją.
Filipińskie drogi obfitują we wszelkie niedogodności i niebezpieczeństwa
drogowe jakie tylko można sobie wyobrazić. Nieoznakowane dziury i rozstępy w
jezdni czy rozrzucone kamienie tudzież wielkie głazy to norma. Należy również nieustannie
uważać, na leżące i wygrzewające się na drodze: psy, koty i kozy oraz
przebiegające nieopacznie kury, dzieci lub panowie wracający do domu po
zakrapianej rumem kolacji;p
Wszędobylskie tricykle
wcisną się dosłownie wszędzie! Jest to odpowiednik tajskiego tuk tuka, czyli
motor z dospawanym kawałkiem przystosowanym do siedzenia. W zależności od
umiejętności monterskich właściciela mieści od 2 do 4 osób (w porywach 6 -8 os
wtedy tricykl nazywamy już motorellą). Kierowca nawet jeśli nie będzie wiedział
gdzie dokładnie chcesz jechać i tak będzie szedł w zaparte wyciskając z motoru
i siebie ostatnie krople potu. Przecież najważniejsze aby było tanio i szybko!
Jeśli pan tricyklista mówi płynnie po angielsku (co nie zawsze się zdarza) to
jeszcze będzie cię całą drogę „zabawiał” przyzwoitą gatką – szmatką,
odpowiednią dla każdego turysty białasa żądnego zwiedzić okolicę. Całkiem
często po przejechaniu kilku metrów powstaje uczucie jakby wszystkie organy
wewnętrzne zmieniły swoje pierwotne położenie.
Dobrym, tanim oraz szablonowym środkiem transportu
filipińskiego jest jeepney,
czyli odpicowany autobus. Śmigają z prędkością światła między mniejszymi i
większymi wioskami. Wymalowane w najrozmaitsze wzory, od tarsjera po goryla
kąpiącego się pod wodospadem, od Jezusa po konie w galopie. Nie ma wyznaczonych
przystanków, zasada jest jedna – stań przy drodze i machaj do kierowcy. Wydaje ci
się, że autobus jest już pełny ?!? Zawsze może być pełniejszy! Jeśli jeepney
jest załadowany ludźmi to można albo wskoczyć na dach, albo stanąć na tylnym
zderzaku i chwycić się relingów – wypróbowałam już wszelkich metod jazdy
jeepneyem, wszystkie dają wiele radości;)
Zdecydowanie najszybszym i najłatwiejszym środkiem do
przemieszczania się z punktu A do punktu B
jest motor. Drogi
filipińskie obfitują w motory wszelkich maści i gabarytów. Białasa rozpoznasz z
kilometra – bo jedzie w kasku. Tutejsi raczej nie widzą potrzeby noszenia
zbędnego balastu pod postacią ochrony głowy. Filipińczycy na jeden niewielki
motor potrafią zapakować całą 6 osobową rodzinę plus wielkie zakupy. Świniak
pod pachą, piła mechaniczna na ramieniu, noworodek trzymany na kolanie podpierany
workiem z ryżem – to tutaj motocyklowa norma!
A wszystko co na drodze to istne szaleństwo.. zobaczcie
sami;)
Kamila